Historia pacjenta Beata

Beata

Otyłość
Operacja zmniejszenia żołądka - tego było mi trzeba!

Operacja zmniejszenia żołądka – tego było mi trzeba!

To nasza rocznicowa rozmowa. W połowie stycznia, równo rok temu, przeszła Pani operację bariatryczną. Jak Pani dziś ocenia ten krok sprzed roku?

Pani Beata: – To były najlepiej zainwestowane pieniądze w moim życiu. Odżyłam, bo schudłam, i to realnie, po tylu niedanych próbach w moim życiu. Odkąd pamiętam to się odchudzałam. Chodziłam do dietetyczek, wiecznie na jakiś dietach. A waga, jaka była, taka zostawała.

To znaczy, ile Pani ważyła?

– 107 kg, przy 160 cm wzrostu. Wiecznie wszystko mnie uciskało, nienawidziłam swojego odbicia w lustrze.

Czy z dzisiejszej perspektywy rozumie Pani lepiej, jakie błędy dietetyczne popełniała?

– Byłam uzależniona od słodyczy. Jak „Ptasie mleczko” to od razu pół pudełka. Praktycznie, gdy tylko wracałam z pracy, do nocy nic, tylko jadłam. Jabłka? – czemu nie, bo są zdrowe. Ale ja od razu pochłaniałam kilo. A teraz to mogę co najwyżej zjeść pół jabłka.

A ile Pani teraz waży?

– W rok po operacji 83,5 kilograma. Mało jem i nie czuję głodu – to jest dla mnie najważniejsze.

Czy te zbędne kilogramy wpływały na Pani samopoczucie lub zdrowie?

– O tak, miałam podwyższony poziom cukru, cholesterolu, do tego uporczywy refluks. Wszystkie dolegliwości minęły po zabiegu, a nie biorę żadnych leków. Tylko witaminy, bo te są po takich operacjach niezbędne.

Lubi Pani siebie w tej nowej, szczuplejszej wersji?

– Bardzo! Gorzej z moją mamą, która – jak to ująć? – dobrze wygląda. Ona nie lubi chudych osób i się o mnie nawet martwi. Ale ostatecznie to mnie było źle z tą wagą w okolicach setki. Patrzyłam na siebie i nie mogłam znieść tego widoku.

Co było dla Pani najtrudniejsze w związku z tą operacją?

– Pierwsze trzy miesiące po zabiegu. Wystarczyło zjeść o kęs czegoś za dużo i od razu były wymioty. Po prostu, po takim zabiegu trzeba się nauczyć inaczej żyć. Pamiętać, że te kęsy jakoś w żołądku muszą się poukładać, trzeba im dać czas na przetrawienie. Nie rzucać się łapczywie na jedzenie.

Zwalczyć pociąg do słodyczy…

– Żadnej czekolady nadziewanej truskawkami przed snem…

Może wcześniej wyjściem była rezygnacja z tych słodkości?

– Nie było, jak tego zrobić. Oszukiwałam samą siebie, że to dla synka. A dzieci mam troje.

Czy dodatkowe kilogramy to efekt kolejnych ciąż?

– Gdzie tam! Po ciążach to ja chudłam. Nawet po tej trzeciej ważyłam 65 kg, maksymalnie. Po prostu jadłam i równocześnie nienawidziłam siebie za to. To nie było życie, mąż co prawda zawsze mówił „nie wyglądasz źle” – ale w decyzji o operacji mnie wspierał. Podjęliśmy ją razem. Dla mojego dobra.

Bała się Pani zabiegu?

– Nie. Prawie nie. To znaczy, jak już mnie położyli na sali operacyjnej, założyli te wenflony – a ja nigdy nie byłam operowana, no to sobie wtedy pomyślałam: ot, rozłożyli mi ręce, jak Jezusowi na krzyżu. Co to teraz będzie? I wtedy usnęłam.

I co teraz jest?

– No teraz to jest pół jajka na śniadanie, pół talerza zupy na obiad, malutki mielony, pół ziemniaka, trochę surówki. I do wieczora mogę już nic nie jeść.  A wcześniej to niczym chłop od kosy, pełny talerz: kotlet, ziemniaki, zasmażana marchewka. Się żyło!

I cierpiało!

– Bo ja miałam taką słabą silną wolę. Jak jadłospisy od dietetyczki – to najwyżej 10 dni, potem zarzucałam. Na tych dietach raz schudłam maksymalnie 10 kilo, ale szybko wracałam do jedzenia i tycia. Teraz wreszcie było inaczej, zdecydowałam się na taki drastyczny krok, jak bariatria, żeby nie dać sobie odwrotu. Dużo siły dały mi przygotowania do zabiegu u prof. Roguli. Odpisywał na moje maile, oddzwaniał – dla osób takich jak ja, targanych wątpliwościami to było bardzo ważne. I choć koszt operacji był niemały, to razem z mężem zdecydowaliśmy, że idziemy za ciosem. Bez względu na COVID-a!

Zamknęła Pani oczy na sali operacyjnej, bo usnęła. A jak je już otworzyła?

– Śnił mi się wtedy Big Boy z takiego programu o bariatrii na kanale TTV. On też przeszedł taki zabieg. Na drugi dzień wstałam, zaczęłam się ruszać. Pomyślałam: dziś jeszcze buta nie zawiążę, ale już wkrótce będzie inaczej. Bo trafiłam w dobre ręce. Gdyby publiczna służba zdrowia chciała tak się zajmować pacjentami, jak mną w tym krakowskim szpitalu, ludzie staliby się długowieczni. Nikt by się nie bał profilaktyki, lekarza, diagnozy.